CZOŁEM NIE MA HIEN. WIETNAM, JAKIEGO NIE ZNACIE. A.Meller

CZOŁEM NIE MA HIEN. WIETNAM, JAKIEGO NIE ZNACIE. A.Meller

Zwykle, gdy wybieram się w jakieś miejsce, to lubię przeczytać reportaż, książkę podróżniczą, historyczną lub w jakiś sposób związaną z danym kierunkiem. Tak też było w przypadku Wietnamu. Wybrałam Czołem nie ma Hien. Wietnam jakiego nie znacie. Andrzeja Mellera, gdyż po spotkaniu z nim w Poznańskim Klubie Podróżnika chciałam zobaczyć, jak pisze o tym właśnie kraju. Książka okazała się bardzo podobna do samego autora i spotkania, które zostało z nim zorganizowane. Czyli jaka? Zaraz się dowiecie.

Czołem nie ma hien

Nie mogę powiedzieć, że jest to reportaż, który pochłonęłam w całości na raz. Z książką męczyłam się wiele miesięcy. Jednak niech nie zrażają was moje słowa. Książka rzuca zupełnie inne światło na Wietnam. Ja nie chciałam, by ktoś tak pisał o moim Wietnamie, którym byłam zachwycona. Stąd też pewnie moja niechęć. W relacji Mellera pojawiają się miejsca i osoby poznane podczas mieszkania w tym kraju, a nie pobytu turystycznego. Pokazuje on Wietnam brudny, pełen korupcji, przestępczości i lewych interesów. I nie byłby to dla mnie minus, gdyby nie forma w jakiej to robi.

Dziennik, nie reportaż

Czytając tę książkę miałam nieodparte wrażenie, że jest ona chronologicznym zapisem pobytu Mellera i jego żony, Eli w Wietnamie (mieszkali tam 2,5 roku). Bez zebrania w niej ważnych wątków, wyłowienia kluczowych miejsc czy postaci. Takich, z którymi autor chciałby zapoznać swoich czytelników. Bardzo dużo jest w niej przytaczanych dialogów i bezpośrednich cytatów, które moim zdaniem utrudniają odbiór i spowalniają akcję. Pojawiają się też szczegóły odnośnie bohaterów, o których czytamy dużo. Jednak, gdy już ich na dobre zapamiętaliśmy, okazuje się, że pojawili się tylko raz. Nie byli oni znaczący dla całości. Jest też mnóstwo niemalże wyliczanek, które porządkują książkę pod kątem czasu opisywanych zdarzeń. Nie mają jednak dla czytelnika znaczenia (to o której godzinie bohater gdzieś wyruszył, co wtedy jadł itp.).  Sam tytuł jest chwytliwą grą słów. To po prostu cytat z kolejnej zabawnej anegdotki.

Cel tego typu narracji

Zastanawiam się, czy tego typu narracja jest celowym zabiegiem, który ma uwypuklić chaotyczność Wietnamu, jego niestabilność i życie chwilą, jeśli tak, to pokrywa się to znakomicie. Rzeczywiście, po wizycie w tym kraju ma się wrażenie, że Wietnamczycy potrafią i żyją dniem bieżącym. Podobne było spotkanie z autorem. Po prostu zaczął opowiadać swoje przygody, które później opisał w książce. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że dla osoby, która tam nie mieszkała natłok anegdot i historyjek powodował chaos i niezrozumienie. Nie mniej nie można mu odmówić ogromnej wiedzy historycznej i bogatych doświadczeń. Moim zdaniem książka powinna być promowna jako dziennik podróżniczy, a nie jako reportaż. Wtedy inaczej nastawiłabym się na jej odbiór.

Prawdziwy Wietnam czy Wietnam Mellera

Odchodząc jednak od formy i stylu narracji autora. Jaki jest Wietnam, w którym mieszkał i zwiedził na własną rękę? Przede wszystkim codzienny. Nie wiem, czy nazwałabym go prawdziwym. Każdym ma swój obraz danego miejsca. Meller przedstawia kraj z perspektywy mieszkańca. Nie boi się opisywać seks biznesów, korupcji czy przypadkowych napadów (których sam nawet doświadczył). Przemierzył skuterem kraj i odwiedzał miejsca będące turystycznymi atrakcjami, ale także takie, do których turysta nie jest w stanie się dostać. To ciekawa perspektywa, dla której warto się zmierzyć z książką.

Ciekawostki

Jak wspomniałam, są wątki, które i mnie uderzyły, a poznałam je z książki Mellera. Do dzisiaj zastanawiam się, czy wietnamskie jedzenie tak mi smakowało, bo było dobre, czy to za sprawą glutaminianu, w którym lubują się lokalni kucharze i nie żałują go w swoich daniach. Potwierdzam zamiłowanie Wietnamczyków do karaoke, które faktycznie słychać w ich domach w weekendy. Bawiło mnie także ciągłe nawiązywanie do seks biznesów i licznych zachęt do „bum, bum” opisywanych przez autora i jego rzewnych tłumaczeń, jakoby zawsze stanowczo z nich rezygnował. W reportażu (dzienniku?) odnajdziemy też smutną rzeczywistość funkcjonowania plantacji kawy luwak (do jej produkcji wykorzystywane są zwierzęta lokalnie nazywane luwakami, jest to rodzaj kuny, która je kawę, a niestrawione ziarna są wydobywane z odchodów). Dramatyczna jest także sytuacja pracowników, którzy często są świetnymi fachowcami, jednak zakłady, w których pracują, to miejsca bardziej przypominające pralnię brudnych pieniędzy, niż punkty usługowe.

Czołem nie ma hien

Moim zdaniem Czołem nie ma hien jest to prosta książka, którą można przeczytać, jeśli nie przeszkadza wam dziennikowa forma narracji. Obraz Wietnamu, który się z niej wyłania, jest dość mroczny. Autor głównie skupia się na Sajgonie. Południowy Wietnam jest mu bliższy. Ja z kolej zwiedzałam Wietnam Północny i Hoi An (być może dlatego mam zupełnie inne zdanie i wrażenia). Mimo wszystko nie wyrabiałabym sobie opinii na temat kraju na podstawie tej jednej publikacji. Jest ona dobrym uzupełnieniem własnych doświadczeń lub może być rzutem oka na kraj z perspektywy codzienności jego mieszkańców. Ja nie lubię książek powstających po podróży danej osoby, które są spisem tego, co robiła i gdzie. Dla mnie forma ma znaczenie. Wolę, gdy narrator nie ocenia, a zostawia czytelnikowi milczącą przestrzeń na wyrobienie własnej opinii. Pewnie dlatego tyle zajęło mi się zmierzenie z tą publikacją.

Podsumowanie

Podsumowując dla mnie zbyt chaotyczna i nieprzemyślana, zawierająca przypadkowe i brzydkie zdjęcia (przepraszam, ale nie mogę inaczej). Jednak pokazująca inny, męski obraz popularnego kraju. Nierzadko jest to obraz brzydki i trudny do zaakceptowania, ale warty poznania. Książka zawiera także sporo historii, co jest dla mnie plusem. Mimo wszystko uważam, że Czołem nie ma hien to bardziej dziennik z podróży. To relacja z kilku lat życia autora i książka bardziej o nim, niż reportaż o Wietnamie.

Może też ci się spodobać

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Captcha loading...