Mega mi się nie chciało robić wpisu z podsumowaniem minionego 2020. Mam wrażenie, że każdy w tym roku totalnie płynie na frazesach i pie******** o przełomach, zmianach i tym, że nic już nie będzie takie samo. A wiecie co ja myślę? Że świat i tak pójdzie do przodu i to bez jakichś szokujących zmian, a większość i tak się niczego nie nauczy. I za kilka lat będziemy wspominać lock down tak jak teraz wspominamy, że na przełomie 1999/2000 roku wszyscy czekali aż komputery wybuchną. Może 2020 nie będzie pełen śmiesznych wspomnień, ale myślę, że nie będzie to wydarzenie przełomowe.
2020
Dla mnie 2020 był nieco nudnym rokiem. Niestety, ale muszę to szczerze przyznać – nudziłam się, a brak zadań mnie nie motywuje, a rozleniwia. Z wielu zagranicznych wyjazdów sama zrezygnowałam, część mi odwołali, ale mimo wszystko starałam się trochę chodzić po górach i jeździć po Polsce. No i oczywiście cały czas pracowałam. Zastanawiając się jednocześnie, skąd ludzie mają czas na wymyślanie tych wszystkich chalange-ów, gier i dziwnych nagrań. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie branże działały prężnie w 2020. Ludzie nie mieli pracy, zostawali zwolnieni i absolutni nie kwestionuje tego, że faktycznie dla niektórych rok ten mógł przynieść wiele, niekoniecznie dobrego. Dokładając do tego ciągły stres o stan zdrowia swojego i najbliższych, politykę (***** ***) i generalnie nudę, to za wesoło nie było. No, ale błagam was ile można trąbić o tym, że przełom, zmiana wartości itp. Dla mnie ten rok taki nie był.
PODSUMOWANIA 2020
Powiem wam, że ja w tym roku nie czytałam ani nie oglądałam żadnych podsumowań, bo mnie totalnie wkurzały. No może poza kilkoma myślnikami na szybko dopisanymi do zdjęcia na insta, to jeszcze spoko, ale resztę celowo ominęłam. Dlaczego? Bo mi się nie chciało tego słuchać. Z tego samego powodu nie chciało mi się pisać o 2020. Nie, że jakoś super go przekreślam, po prostu i tak wiem, że nikt tego nie przeczyta. Ale, no właśnie, zawsze jest jakieś „ale”. Z racji, że obiecałam sobie, że co roku taki wpis zrobię. No i nawet stworzyłam pod niego zakładkę, to postanowiłam napisać go. Dla siebie. Bo pamięć coraz gorsza i jestem pewna, że za rok, to już w życiu nie będę pamiętała o tym, co robiłam w lutym czy lipcu 2020. Dlatego jadę z szybkim podsumowaniem. Dla siebie. By pamiętać. Bez frazesów i przełomów.
STYCZEŃ
Akurat styczeń pamiętam dobrze, bo pierwszego dnia tego miesiąca wyruszyłam w Bieszczady na zimowe warsztaty fotograficzne. I była to świetna decyzja. Zarówno, by wyjechać 1.01 – drogi puste, pogoda piękna, ale też by zrobić kurs. Któż nie marzy o tym, by na urlopie wstawać o 3 w nocy i iść w mrozie na szczyt, by zrobić kilka zdjęć? Żartuję, ja serio o tym marzyłam. Co więcej, podobało mi się, a kurs naprawdę wyglądał tak, że wstawaliśmy w środku nocy, by o 6 z groszem być już na górze. W dodatku nie zawsze udawało się złapać dobry kadr. Zdarzało się, że była mgła lub nie było chmur, więc wejście na marne, ale i tak uważam, że Bieszczady zimą to był super pomysł. Śnieg, schronisko i super wycieczka. Mimo, że dojazd zajął mi 2 dni, z przystankiem w Szczyrku i noclegiem w Lipowej. W połowie miesiąca udało mi się jeszcze wyskoczyć do Mniewa, no i pod koniec w końcu odwiedzić Rogalin i muzeum, do którego robiłam już wiele podchodów.
LUTY
W lutym ponownie wróciłam do Lipowej, w Beskidy. Udało się pochodzić trochę po zimowych górach, m.in. wjechać na Skrzyczne. A pod koniec miesiąca wyciągnęłam rodziców w góry, dokładnie w Góry Złote. Odwiedziliśmy Lądek-zdrój i okolicę. Było super, zimowo i mega śnienie. Czarna Góra totalnie zachwyciła moją mamę. Pamiętam też, że wtedy oglądając wiadomości dosłownie czekaliśmy w stresie na pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce. No i się doczekaliśmy, o czym trąbiły hucznie wszystkie stacje.
MARZEC
Z gór wróciłam już w marcu i dużo więcej się nie działo. Wtedy też odwołali mi planowany lot do LA i już raczej nigdzie nie pojechałam. Spełniłam jednak dwa inne swoje plany. Jeszcze zanim ktokolwiek myślał o covid, to ja postanowiłam sobie, że w 2020 nie będę ani dnia na L4. Co roku byłam chora po kilka razy i postanowiłam popracować nad odpornością i udało się. Mimo kilku gorszych chwil, nie przechorowałam ani dnia. Planowałam też podszkolić się w prowadzeniu auta i cały marzec piłowałam wszystkie poznańskie ronda, krzyżówki i inne zakamarki. Z dumą muszę stwierdzić, że się udało, umiem bez stresu wykonać wszystkie rodzaje parkowania i bez stresu śmigam po mieście. Już nie myślę sobie słysząc jakieś trąbienie w tle, że to na pewno na mnie. Banał, ale mnie cieszy.
KWIECIEŃ
Już dokładnie nie pamiętam, kiedy trwała akcja „zostań w domu”, ale wiem, że wtedy ostro zwiedzałam wszystkie okoliczne parki i podmiejskie lasy, bo już dosłownie nie mogłam wytrzymać. Tak odkryłam kładkę w koronach drzew w Poznaniu i inne fajne parki. W końcu skończyłam moje stoliki z plastrów drewna i ogarniałam Wielkanoc. Trochę było z tym zabawy, ale generalnie, tak jak mówiłam NUDA.
MAJ
Maj był super, bo spędziłam miesiąc w rodzinnym domu wśród kwiatków, bzów, z pieskiem, rodzinką. Generalnie było sielsko i cudownie na maksa.
CZERWIEC
W czerwcu zabrałam rodziców nad morze z okazji Dnia Ojca. Pozwiedzaliśmy jak jacyś szaleni, bo zaliczyliśmy Rozewie, Jastrzębią-Górę, Hel, Jastarnię. Było przepięknie, słonecznie, ciepło, prawdziwe wakacje. Udało mi się także ponownie wyskoczyć w Góry Złote – na Jawornik Wielki, do Międzygórza i odwiedzić pensjonat Złoty Stok, który już od dawna był na mojej liście.
LIPIEC
Mimo, że czerwiec zaczął się super, a w lipcu udało mi się spędzić cudowny tydzień nad morzem, to minione wakacje wspominam tragicznie, bo zachorował nam piesek, którego ostatecznie musieliśmy uśpić w wakacje. Lato kojarzy mi się z nieustającym stresem, w wyniku którego mam siwe włosy. Serio! Do teraz! Ja wiem, że najmłodsza nie jestem, ale mega mnie to zdziwiło, że faktycznie od stresu mogą szybko się zrobić nowe, siwe włosy. No niestety, starość nie radość. Ale muszę przyznać, że wybrzeże zjechałam jak nigdy. Białogóra jest jednym z cudowniejszych miejsc, a ilość kaszubskich dworków, które dałam radę odwiedzić zaskoczyła nawet mnie samą.
SIERPIEŃ
W sierpniu 2020 odwiedziłam ponownie Podlasie i Białogórę. Musiałam odrobić, to co straciłam rok temu przez złamaną nogę. I był to cudowny czas. Niczym z książki o wakacjach na wsi. Było jeżdżenie rowerem, kąpiele w rzece, drożdżówki cynamonowe i drinki w altance o 10 rano (no tego ostatniego może w książkach nie było). Ale jak myślę o miłych rzeczach z wakacji, to na myśl przychodzi mi właśnie ten wyjazd. Zaczęłam tam też biegać, co robię do dzisiaj. Udało się także odwiedzić rezerwat ścisły, zjechać puszczę wzdłuż i w szerz oraz dotrzeć do Białegostoku i Kruszynian. No i sama pokonałam tak długą trasę autem. To dla mnie też pozytyw. A i jeszcze w sierpniu wpadł mini wyjazd do Łodzi, którą nadal wielbię. I twierdzę, że niedługo będą tam tłumy insta-turystów.
WRZESIEŃ
We wrześniu trochę pojeździłam nad poznańskie jeziora, o których nieco zapomniałam latem, no i zaczął się mój jesienny świr. W tym roku naprawdę upolowałam mnóstwo przepięknych jesiennych kadrów. Głównie dzięki porannemu bieganiu, ale też licznym parkowo-leśnym spacerom. Jesień mimo wszystko była piękna w 2020, prawdziwie złota.
PAŹDZIERNIK
Miesiąc zaczął się dobrze, bo grzybobraniem w Puszczy Noteckiej. Co prawda nie znalazłam ani jednego grzyba, ale chociaż super spacer w przecudownym słońcu i lesie był zaliczony. Jako, że jestem totalną fanką jesiennych wyjazdów w góry i już miałam totalnie wszystkiego dosyć, to pojechałam do Żywca w Beskid Śląski i Żywiecki. Jesienne Skrzyczne i cudowne panoramy trochę mi pomogły. Odwiedziłam też Wisłę, Twardorzeczkę, Koniaków Ochodzitę no i nadal biegałam. Również w górach. Po górskich wioseczkach, nie po szlakach.
LISTOPAD
Na przełomie miesięcy udało mi się wyrwać w góry, w Karkonosze. Była to najlepsza decyzja, bo tak cmentarze były zamknięte, a na szlakach pusto i pogoda cudowna. Udało mi się zdobyć Skalny Stół i zaliczyć Przełęcz Okraj, a tak naprawdę, to po prostu pospacerować tam, bo to nie są trudne trasy, więc nie było co zdobywać 🙂 Niestety to był pierwszy i ostatni wyjazd w tym miesiącu.
GRUDZIEŃ
Listopad i początek grudnia kojarzy mi się z polityką, strajkami i ciągłymi covidowymi aferkami. Totalnie w tym roku nie czułam klimatu świąt. W 1 święto jechałam już do Lipowej. Zaliczyłam jeszcze ślub, nie swój, ale zawsze i zdobyłam Klimczok pod koniec roku. Było śnieżnie, zimowo i ze zwiedzaniem Zamku w Mosznie. Trochę intensywnie po poprzednich tygodniach, ale sylwestrowa nuda w domu pozwoliła odpocząć i potwierdzić, że był to rok bez szaleństw, ale i bez większych dramatów.
W tym 2020 roku stwierdziłam, że totalnie nie jestem w stanie funkcjonować bez kawałka zieleni czy lasu. Muszę mieć także dziennie minimum 2 godziny ruchu czy sportu, bo inaczej szaleję. A nuda nie rozwija mojej kreatywności, tylko potęguję lenistwo. Muszę zatem działać i coś robić. W domu już się nasiedziałam. Dziękuję, wystarczy. Zatem 2021 przybywaj. Rok 2020 kończę z 36 nowymi wpisami i obiecuję poprawę, bo spodziewałam się, że lekko dobiję 50.