Podsumowanie 2019 – cały kalendarzowy Pierwszy Rok Bloga

Podsumowanie 2019

Chętnie zabieram się za podsumowanie 2019 roku, bo równo rok temu w pociągu, w drodze do Żywca napisałam swój pierwszy wpis na bloga. Był to oczywiście wpis o górach, a dokładnie o Koronie Gór Polski. Minął rok i choć 2019 nie był podróżniczo i życiowo najintensywniejszy, to jednak na blogu sporo się zadziało. A przede wszystkim włożyłam w jego stworzenie i prowadzenie mnóstwo pracy, z czego jestem ogromnie dumna. To był jeden z moich planów na 2019, by stronę zapełnić wartościowym kontentem, publikowanym regularnie. I udało się.

Strona śmiga, przeszła nawet kilka ważnych liftingów i mam nadzieję, że nadal będę ją rozwijała.

Zdecydowałam się na podsumowanie 2019 roku, bo po miesiącach czy latach, miło sobie powspominać. Chociaż w minionym roku nie działo się tyle, ile bym oczekiwała. Okazało się również, że stworzenie ok 50 tekstów też zabiera czas (szokujące, prawda?). Udało mi się przeczytać mniej książek, no i przydarzył się wypadek, co też mi trochę pokrzyżowało plany, ale nie było najgorzej. Zatem do dzieła. Podsumowanie 2019 zaczynamy.

Styczeń

W tym roku wydaje mi się, że powrót do stycznia 2019 jest jak cofnięcie się w czasie o co najmniej 5 lat. Koniec roku i początek stycznia rozpoczęłam w iście zimowym klimacie w Beskidzie Śląskim. Byłam w Lipowej, okolicach Żywca, w Szczyrku i na Skrzycznem. I było przecudownie. Biało, zimowo i świątecznie. Mam miłe wspomnienia z tym czasem, a także z noworocznym koncertem kolęd, na którym udało mi się być. Jednak szybko pożegnałam się z zimową aurą, bo już w drugim tygodniu nowego roku zwiedzałam Włochy. Toskania, Piza i Florencja okazały się być idealnym przerywnikiem i wyjazdem pozwalającym naładować baterie.

Luty

Luty rozpoczęłam w Berlinie odwiedzinami u koleżanki, z którą kiedyś pracowałam. Było pyszne jedzonko, zwiedzanie, wystawy, cudowny piesuś i mega relaks. Oby więcej takich spontanicznych wypadów. Okazało się też, że długo nie musiałam tęsknić za górami, bo w drugiej połowie miesiąca ponownie zawitałam do Lipowej. Było już nieco mniej zimowo, ale za to z pierwszymi oznakami wiosny i cudownym słońcem. A na przełomie miesięcy już nerwowo myślałam o moim kolejnym wyjeździe, który zbliżał się wielkimi krokami.

Marzec

W połowie marca wyjechałam do Wietnamu. Był to wyjazd, który jako pierwszy rozpisałam od a do z na blogu. Stwierdziłam, że takie zapiski bardzo ułatwiają mi planowanie wyjazdów i chciałabym robić je na bieżąco. W dodatku było mi mega miło, jak dostawałam informacje, że kilka osób skorzystało z moich planów. Sam Wietnam był cudowny. Góry, tarasy ryżowe, Sapa, wioski w okolicy Hoi An i samo Hoi An, no było przepięknie. Chętnie bym pojechała jeszcze raz, bo zostało kilka miejsc do odwiedzenia. I tak skończył się marzec.

Kwiecień

A pierwszego kwietnia byłam już w Polsce na urodzinach Mamy. Także kwiecień zaczął się domowo, jarocinowo i za chwilę była już Wielkanoc. Nagle zrobiło się też tak ciepło jakby było lato. Dlatego też w kwietniu zaczęły się wycieczki nad poznańskie jeziorka. Moje ulubione Strzeszynek i Rusałka, wiadomo jeszcze bez pływania czy plażowania, tylko taki wiosenny chill. Czekałam też z wytęsknieniem na majóweczkę, bo plany były grube. Miało być 10 dni w Puszczy Białowieskiej. Wyjechałam pociągiem, z rowerem już pod koniec kwietnia do Hajnówki. Jaka to była trasa! Milion lat w pociągu, ale było warto. Bo droga z Hajnówki do mojego pensjonatu była poezją (cała trasa przez las i z cudownymi widokami). I tak rozkoszowałam się puszczą aż do maja.

Maj

I myślę, że gdybym przez te 10 dni jeździła po puszczy to chyba bym książkę napisała, bo przez dwa dni zebrałam tyle materiału, że wystarczyło mi na kilka grubych postów. Dlaczego tylko przez dwa dni? Ano, bo już pod koniec drugiego dnia spadłam z roweru, jak totalna sierota, i złamałam nogę. Dokładnie rzepkę w kolanie. Dlatego cały kolejny dzień spędziłam w szpitalu, a następnego już byłam eskortowana do domu (ubłagałam jeszcze małą wycieczkę do Białowieży, którą zwiedziłam na szybko w ortezie). No i maj zaczął mi się chorobowo. W tym czasie (z racji, że dotarłam na krańce Netflixa), zmieniłam layout bloga. Popełniłam też kilka tekstów i nadrobiłam kilka książek. W międzyczasie był roczek chrześniaka, który był moim pierwszym wyjściem z domu, a później niepostrzeżenie zaczęło się lato.

Czerwiec

I o dziwo nie byłam tym zachwycona. Grafik miałam za***any tak pasjonującymi zadaniami jak ćwiczenia, masaże i okłady. Orteza parzyła, no a ja spędziłam kilka tygodni w Jarocinie. Wszyscy, łącznie ze mną samą, organizowali mi mikro wycieczki, na które mogłam sobie pozwolić, np. wyjazd do lasu, ale mówiąc szczerze, to tych wakacji jakoś szczególnie nie odczułam. Było jednak sielsko i domowo, co też miało swoje uroki. Zapach jaśminu, sok z kwiatów czarnego bzu i tony owoców i warzyw na wyciągnięcie ręki. Zawsze są jakieś pozytywy, chociaż czasami cieżko się na nich skupić.

Lipiec

W lipcu zaczęłam już pływać, więc było spoko, pojawiły się nowe rozrywki w postaci wycieczek nad jeziorka i na basen. Humor też mi się nieco poprawił. I okazało się, że nie nadaremno tak ćwiczyłam, bo już w połowie miesiąca wróciłam do pracy i byłam praktycznie sprawna. Mówię praktycznie, bo małe niesnaski są do dzisiaj. Ale mogłam sama funkcjonować. Pojechałam też nad morze do Międzywodzia. I czułam namiastkę wakacji. Udało mi się też wyskoczyć na weekend do Wrocławia.

Sierpień

Tak się rozpędziłam, że sierpień postanowiłam zacząć z przytupem i pojechać na Woodstock. Skoro mogłam już pracować, to tym bardziej nie chciałam odmawiać sobie wieloletniej rozrywki. No i było przecudownie, mega koncertowo i śmiesznie. Postanowiłam, że skoro lato nie dopisało, to odbiję sobie jesienią. I tak zrobiłam. Całą końcówkę sierpnia spędziłam praktycznie nad poznańskimi (i nie tylko) jeziorami (cały czas pływanie i pływanie).

Wrzesień

Pierwszy września udało mi się spędzić na plaży, a w połowie miesiąca zaliczyłam pierwszy raz w życiu kajaki. Był też panieński przyjaciółki, a pod koniec miesiąca wesele. No i zaczęłam planować góry, których w dwóch kolejnych miesiącach było sporo, z czego jestem bardzo zadowolona i dumna.

Październik

Już na początku miesiąca, po lekturze Miedzianki pojechałam w Sudety, dokładnie w Rudawy Janowickie i do nieistniejącej już miejscowości Miedzianka. Zaliczyłam też Kolorowe Jeziorka, które ponownie odwiedziłam po 10-letniej przerwie. No i we wrześniu zaczęły się szaleńcze grzybobrania, z których najbardziej spektakularne było w Puszczy Noteckiej. Samo miejsce również przepiękne i idealne na sielskie wakacje. To nie koniec atrakcji, bo w połowie miesiąca wyskoczyłam na citybreak do Chorwacji. Udało się zwiedzić KRKA, Zadar i poleżeć na plaży w październiku. Chyba był to mój ulubiony miesiąc w mijającym roku.

Listopad

Ledwo wróciłam z Chorwacji, już planowałam góry. I tak zdobyłam dwa nowe szczyty do korony. Zaliczona została Lackowa w Beskidzie Niskim i w Radziejowa w Beskidzie Sądeckim. Zdążyłam jeszcze rogalowo uczcić 11.11 w Poznaniu i zabrakło mi już wyjazdów, więc wkręciłam się w świąteczny klimat.

Grudzień

Tak się na nim skupiłam, że gdy doszło do samych świąt, to już byłam potwornie zmęczona i się rozchorowałam. Szybko mi jednak przeszło i ostatecznie grudzień minął mi spokojnie. Ledwo się obejrzałam, a już czas robić podsumowanie 2019 roku. Niestety grudzień miałam bez żadnych wyjazdów, ale za to z ciekawymi planami. Tuż po nowym roku odwiedzę Bieszczady (po ponad 10 latach!). Już się nie mogę doczekać i odliczam godziny do wyjazdu.

Tymczasem załączam wam moje best nine z 2019 roku życząc jednocześnie szczęścia, zdrowia i radości w tym nadchodzącym 2020!

Podsumowanie 2019
Podsumowanie 2019

Może też ci się spodobać

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Captcha loading...